My bez Zacha, Kozły bez swojego lidera. Jednak to my schodzimy z parkietu pokonani.
Zapraszam do krótkiej relacji z wygranego jak by nie patrzeć dwumeczu z Miami.
Bulls to zagadka, w tym sezonie potrafią przegrać z teoretycznym tankerem, a potem walczyć jak równy z równym, gdy stawiani są na straconej pozycji. Tym razem w meczu dzień po dniu, po tym jak ośmieszyli się przeciwko Cavaliers, nie dali szans kolejnej nocy Charlotte Hornets.
Ostatnie tygodnie to dla fanów Chicago naprzemiennie pasmo rozczarować i nadziei. Rozczarowanie to bezdyskusyjnie fakt, że po pozyskaniu Nikoli Vucevica z miejsca oczekiwaliśmy wspinania się w górę tabeli konferencji wschodniej. Nadziei, bo mimo porażek, Chicago otrzymało klasowego zawodnika na pozycję, która od momentu odejścia Joakima Noah była kulą u nogi i mimo porażek widać było jakość i zmianę sposobu gry drużyny.
Po niespodziewanym zwycięstwie nad Bostonem przyszedł czas na równie niespodziewaną (przynajmniej dla mnie) porażkę.
Już trochę przywykliśmy do porażek Bulls, a dodatkowa nieobecność Zacha LaVine'a powodowała, że przed spotkaniem z Cavs można było mieć najgorsze przeczucia. Na szczęście w drużynie jest też drugi All Star - Nikola Vucevic i tym razem on poprowadził ekipę z Chicago, by w końcu coś wygrała.
Coś niedobrego dzieje się z drużyną Byków. Transfery miały wzmocnić skład i pozwolić walczyć o pozycje w tabeli wyższe nawet niż wejście do play-in. Niestety wygląda bardziej na to, że problemem może być zajęcie nawet 10 miejsca. I chociaż przez trzy kwarty wyglądało to ok, to w ostatniej Chicago kolejny raz zaliczają przegraną.