W obecnym składzie spotkanie z Utah mogło zakończyćsię tylko jednym rezultatem. Zapraszam na krótką relację.
Po ostatnich meczach niczego nie można być w wykonaniu Bulls pewnym, stąd do końca były obawy o wygraną z przeciętnymi Pistons. Na szczęście demony meczów ze Spurs i Nuggets nie wróciły i Chicago notuje bilans 19-22 (z czego 10-8 na wyjazdach).
Porażki takie jak ze Spurs, nie powinny przytrafiać się drużynom grającym tak dobrą koszykówkę jak Chicago. Porażka taka jest ta z Denver to w mojej ocenie gwóźdź do trumny obecnego składu Chicago i poniżej w paru zdaniach postaram się wyjaśnić dlaczego.
Po tym jak przespali start po przerwie, Byki nabierają tempa i drugi raz z rzędu przejeżdżają się po przeciwniku i chociaż rywal odrobił w drugiej kwarcie kilkunastopunktowe straty, na nic mu się to zdało. Historyczny występ LaVine pogrzebał ich nadzieje i sprawił, że ostatni kwarta tego spotkania to była formalność.
Zmiany w pierwszej piątce okazały się być tym, czego nam dziś było trzeba by wygrać z Raptors.
Chicago Bulls przystąpiło tej nocy do meczu back-to-back z aktualnymi wicemistrzami NBA, by zmazać jakoś wczorajszą porażkę z osłabionymi 76ers. Miami Heat również nie przystąpiło do tego meczu w pełnym składzie, trzeci mecz z rzędu z powodu kontuzji kolana pauzował Bam Adebayo, trener Erik Spoelstra rzucił do gry po raz kolejny jedno ze swoich aż 18 wyjściowych ustawień z Kellym Olynykiem na środku.
Nie sprawdziły się nasze podcastowe przewidywania, że Bulls mają Sixers na talerzu i okazało się, ze nawet brak dwóch All Starów nie przeszkodził podopiecznym Doca Riversa pokonać, grających bez agresji zawodników z Chicago.